WASZA SCENA MUZYCZNA

Edyta Bartosiewicz – „Ten moment” (recenzja)

W nowym stylu powraca z albumem „Ten Moment” Edyta Bartosiewicz. Artystka lubi powoli pracować, bez pośpiechu nad nowym materiałem, by finalnie zaskoczyć swoich słuchaczy. Czy udało się to najnowszym krążkiem? 

Trzeba przyznać, że nowa płyta odbiega muzycznie od krążka „Renovatio” z 2013 roku. Trzeba oddać, że od Edyty fani dużo wymagają. Poziom na który dotarła, wymagał od niej wiele lat pracy, a hity artystki trzymają wysoko poprzeczkę. Każdy kolejny album zawsze będzie porównywany do najświeższych dokonań. Czas pomiędzy kolejnymi wydawnictwami artystki nie ułatwia tego zadania. Niestety, jak pokazuje rynek artystyczny, nie zawsze da się zadowolić wszystkich… 

 

Takie „powroty” wymagają jednak utrzymania pewnego poziomu, do którego przyzwyczajono odbiorców. Swoim ósmym albumem Edyta udowadnia swoją klasę. Jej nowy krążek przepełniony jest piękną muzyką płynąca z serca i to czuć i słychać w jej nowych piosenkach. Album zawiera 9 nowych kompozycji. 

Co rzadko się zdarza, w całości napisanych przez artystkę samodzielnie w warstwie muzycznej i tekstowej. Za co wielki szacunek. 

Edyta do współpracy zaprosiła producentów:  Bodek Pezda i Sławomir „Dżabi” Leniart. Wszystko po to by album miał w sobie coś świeżego, nowego, zaskakującego dla słuchacza. Wynikiem współpracy są przeważające w albumie piosenki pop-rockowe wymieszane z nowoczesnością. 

W utworach jest mnóstwo dodatków elektronicznych, a także „hałasu” (utwór „Widzimy się i tak”) czy elementów kabaretu (utwór „cYRK”), które uzupełniają całość i dodają smaczku. 

Jednak, jak można było się spodziewać, fundamentem muzycznym płyty są urocze ballady, z których słynie Edyta i w których najwidoczniej czuje się jak przysłowiowa ryba w wodzie. Jest to swojego rodzaju „chemia” pomiędzy artystką a słuchaczami. Aura, którą mogą poczuć wszyscy także podczas koncertów. Kto był na występach na żywo Edyty, więc co mam na myśli. Sięganie po powtarzalne motywy, które zabrzmiały na debiutanckim „Love” to właściwy zabieg. Piosenki takie jak: „Lovesong”, „Cichy zabójca, „Monstrum”, „Brawo, Syzyf!”, czy tytułowy utwór to po prostu piękne piosenki, uczuciowe perełki, które zapamiętamy na długo i do których będziemy chcieli wracać. 

Na płycie znajdziemy także utwory takie jak  „Kpt. L.J.” . To swoisty eksperyment, który może zaskoczyć pod wieloma względami. Jest to konkretna historia słowno-muzyczna rodem z albumu Davida Bowie. Co do warstwy tekstowej też mocna 4+. Nie ma się do czego przyczepić. Dominują teksty emocjonalne, osobiste, odnoszące się do obserwacji zachowań ludzi, drogi, do której zmierzamy, sensu. To opowieści o świecie, w którym żyjemy.