WASZA SCENA MUZYCZNA

Brian May miał zawał serca. "Miałem dużo szczęścia, naprawdę mogłem umrzeć" - mówi muzyk.

7 maja Brian May opublikował w mediach społecznościowych zdjęcie. Wzbudziło ono, ogromne poruszenie wśród fanów. Na fotografii muzyk miał maseczkę, więc pierwszym skojarzeniem był… koronawirus! Muzyk szybko jednak sprostował, że powodem jego wizyty w szpitalu było bolesne zerwanie mięśni w pośladkach. Podczas pracy w swoim ogrodzie muzyk nadwyrężył swoje mięśnie.

Niedługo potem, bo 25 maja, May wrzucił do sieci nagranie, w którym oznajmił, że jego zdrowotne perypetie mają swój dalszy ciąg…

 

Po tygodniu od wypadku w ogrodzie muzyk nadal czuł się bardzo źle. „Miałem wrażenie, jakby ktoś wbijał mi śrubokręt w plecy”, „Przez tydzień przykładałem lód nie do tego miejsca, co trzeba” – mówił May. 

Niedługo potem muzyk wyznał, że przeszedł zawał serca. Wiadomość ta była bardzo trudna do przekazania. Nikt nie spodziewał się, że może mu to grozić. Sam muzyk przyznaje, że wszystkie wyniki badań były w porządku. W dniu kiedy Brian miał zawał serca odczuwał mocne bóle i uściski w klatce piersiowej,  drętwiały mu ręce i strasznie się pocił. Na miejsce wezwano lekarze, który natychmiast ustalił, May ma zatkane trzy arterie serca.  Artysta musiał wybierać operację na otwartym sercu i wszczepienie bypassów albo zabieg wprowadzenia stentów. Wybrał mniej inwazyjne rozwiązanie, czyli stenty.

„W samym środku sagi z bolącą dolną częścią pleców, miałem niewielki zawał. Był jednak na tyle niegroźny, że nie wyrządził mi większej krzywdy” – mówi na nagraniu. „Miałem dużo szczęścia, naprawdę mogłem umrzeć” – dodaje muzyk.

May wyznał także, że gdy wyszedł ze szpitala, czuł się nadzwyczaj w porządku, tak jakby nic poważnego się nie wydarzyło. Przekazał, że czuje się teraz dobrze i poprosił fanów, by się o niego nie martwili. W każdym razie, nie umarłem” – podsumował.