Blake Mills Mutable Set - recenzja
Doskonały nastrojowy album, skromny głos i nienaganne kompozycje…to wszystko i więcej, czeka nas na czwartym albumie Blake Mills Mutable Set!
Blake Mills to gitarzysta wirtuoz, który nie znosi typowego określenia „gitarzysta wirtuoz”. Choć jego gra zasługuje na taką pochwałę! Styl 33-latka jest subtelny i eklektyczny, zawsze w służbie piosenki, a nie ego. Już w wieku 20 lat zachwycił, grając w Los Angeles z Jenny Lewis i Fioną Apple, stając się gościem, po którego chcieli sięgać wszyscy znani artyści w LA. Do tego wszystkiego trzeba dodać subtelność i dokładność pracy artysty nad swoimi produkcjami.
Od 2018 roku postanowił przerobić własne brzmienie. Koncentrował się na eksperymentach z klasycznymi syntezatorami gitarowymi i jeden z jego albumów zawierał pięć utworów bez tekstów, które zostały wykorzystane do filmu Terrence’a Malicka. Mutable Set pokazuje różnicę między dwiema stronami Millsa-skromnym piosenkarzem i ambientowym wędrowcem. Opiera się na piosenkach, ale nie jest to tylko kolejna płyta piosenkarza i autora piosenek. Jego układy są śliskie i często trudno jest stwierdzić, czy słyszysz klawiaturę, gitarę, saksofon lub coś zupełnie innego. Nigdy nie wiadomo dokładnie, dokąd zmierza ten album, ale nie ma wątpliwości, że fachowa ręka prowadzi nas do celu. Numer otwierający album „Never Forever” to piosenka, która ukazuje, w jaki sposób współczesne ludzkie związki są tak często przyćmione przez społeczeństwo, które chce marnować czas na rzeczy przyziemne. Rozważania muzyczne i słowne Millsa są bardziej intrygujące. Słychać wyraźnie wpływy folk-rocka, który zawsze na płycie w wydaniu artysty, nie jest oczywisty. W całym albumie za teksty odpowiada oprócz Millsa mroczny poetyzm McCombsa, który nadaje kolejny wymiar folklorystyczności artyście. Kolejna kompozycja Mills / McCombs, oszałamiająca ballada „My Dear One” łączy komfort długotrwałego towarzystwa z egzystencjalnym strachem. „Mój drogi, chroń moje serce”. Potem klimat piosenki się nie zmienia. Niepokojący dysonans, samotne bicie serca i dokuczliwe skrzypienie. Gdy piosenka dobiega końca, Mills powtarza: „Niebo się zaćmiło”. Efekt jest złowieszczy, przywodzi na myśl ponton na środku rozległego morza, przy czym najgorsze dopiero nadchodzi…
Takie żywe obrazy utraty – „sypialnia z łóżkiem, którego już tam nie ma”, są zgodne z równie oszczędną i dotykową produkcją albumu. Mutable Set wylewa się z głośników. Rozwija się jak lilie w ogrodzie. Album został nagrany głównie w słynnym Sound City Studios L.A., gdzie wszyscy-od Neila Younga po Nirvanę, wycinali klasykę, a Mills dostroił ją, by uzyskać maksymalną intymność. Każde uderzenie basu i dźwięków klawiatury, każdy akord gitary akustycznej i brzmienie strun są odtwarzane z wyjątkowym smakiem. Ale Mills nie dąży do doskonałości. W albumie usłyszycie poruszające partie fortepianu, które podkreślają ogólny klimat utworów na płcie. I choć Mills może nie być najbardziej naturalnie porywającym piosenkarzem, sposób, w jaki śpiewa, sprawia, że słuchając go czujemy, jakby śpiewał nam szepcąc do ucha… Dzięki czemu całość jest niesamowita i uspokajająca. Jeśli kochasz artystów wyjątkowych i ponadczasowych, to album Millsa jest właśnie dla Ciebie!